Witam, czytając Wasze historie chciałabym podzielić się swoją. Byłam z partnerem 7 lat, kiedy poznaliśmy się było wspaniałe tak jak to zwykle bywa
wspólne wypady na miasto, poznawanie znajomych rodzinę itp. Sielanka, która trwała aż miesiąc, potem kurtyna opadła, zaczęły wychodzić wady i uzależnienia. Najpierw była marihuana, palił codziennie, ale zachowywał się "normalnie", najpierw palił w towarzystwie, potem samotnie traktował to jak palenie papierosów, jednak kiedy palił to nie pił. Po dłuższym czasie zaczęło mnie to przeszkadzać, naciskałam, aby przestał palić i po około roku osiągnęłam swój cel. Radość nie była długa, ponieważ po rzuceniu marihuany zaczął piwkować, najpierw dwa dziennie, potem trzy i tak coraz więcej, do tego mieszał inne alkohole w zależności co miał pod ręką. No cóż zaczęło mnie to irytować i w momencie kiedy zwróciłam mu uwagę, że za dużo i za często w domu gości alkohol stwierdził, że on takiego problemu nie widzi a ja się czepiam kolejnej jego przyjemności i nie da się uwiązać na łańcuchu. Coraz częściej pojawiały się spory, najpierw takie delikatne wymiany zdań, potem były kłótnie a następnie awantury, którym przyglądała się jego matka. W pewnym momencie pił około 7-8 piw dziennie, przepijał kasę a kiedy nie miał za co pić pożyczał od znajomych, brał kredyty i w końcu zaczął byc niewypłacalny. kiedy nie było pieniędzy na rachunki nie był to dla niego większy problem, przecież zapłacimy za miesiąc i tez nic sie nie stanie, jednak brak funduszy na alkohol był dużym problemem. Napożyczał kasę i nie miał z czego oddać, pojawili się komornicy z banków. Szukał wymówek aby móc się napić tłumacząc samemu sobie, że to nie jest alkoholizm tylko odreagowanie stresu. Mając ojca alkoholika nie chciałam mieć partnera z tym problemem, zmarnowałam 7 lat na walkę z wiatrakami. Straciłam kontakt z moją rodziną, ze znajomymi i pozostałam sam na sam z problemem. Teraz staram się nadrobić ten czas, ale nie jest to takie łatwe więc nie warto wchodzić jakiekolwiek związki z osobami uzależnionymi. Jedyne czego żałuję, to fakt, że wpływałam na jego "miłość" do marihuany, po tym nie był agresywny.